ANIOŁEK W KLATCE
Razu pewnego małe diablątka zaczęły się awanturować, domagając się od
ojca, żeby przyniósł im do domu małego aniołka. Stary diabeł się
złościł:
– Co wam strzeliło znowu do głowy? Czego wam się zachciało!
One odwrzaskiwały:
– Aniołka!
– Po co wam aniołek? – wściekał się diabeł.
– Wsadzimy go do klatki i będziemy go mieć.
Zdawało się staremu diabłowi, że z czasem przejdzie im ta zachcianka,
ale nie przeszła. Tak go napastowały, tak się napierały, tak wciąż od
tego nie chciały odstąpić, że nie było rady. Trzeba było jakiegoś
aniołka schwycić.
Podkradł się więc stary diabeł pod niebiosa,
kiedy aniołki baraszkowały na obłokach. Jeden z nich gdzieś się
zawieruszył i tego stary diabeł przycapił. Schował go za pazuchę,
chociaż tamten mu się wyrywał, piszczał, płakał, przyniósł do domu,
klatka była przygotowana, wsadził aniołka do klatki i aniołek był.
Siedział aniołek w klatce i płakał. A małe diablątka otoczyły klatkę
razem z diablicą i diabłem i przyglądały się małemu aniołkowi. Był
puchaty, biały. Miał bielusieńkie, prawie srebrne skrzydła, włoski jasne
jak len, na główce złotą obrączkę i gwiazdę, która błyszczała. Ubrany
był w długą, białą szatę przepasaną złotym sznurem. Spod długich rękawów
wyzierały różowe łapki. I płakał. A diablątka się śmiały z niego.
Diablica i stary diabeł wrzeszczały:
– Nie wolno za bardzo dokuczać aniołkowi, bo umrze!
Ale diablątka – oczywiście – dokuczały, jako że takie są diablątka.
Wyśmiewały się, przedrzeźniały go, szturchały go patykiem, przeklinały,
wyszczerzały zęby, straszyły go, skakały na klatkę, pluły na niego,
wrzucały mu do klatki rozmaite śmieci. Aniołek bardzo się bał. Najpierw
stał na środku klatki, potem ukląkł, złożył rączęta i modlił się do Pana
Boga, modlił – a za chwilę już przestał się bać, chociaż diablątka
robiły wszystko, żeby się bał.
Gdy się aniołek pomodlił, wtedy
popatrzył na nie swoimi ślicznymi niebieskimi oczętami tak serdecznie,
aż się przestraszyły. Uśmiechnął się do nich. Prawie że się schowały pod
ziemię. Nie ze strachu przed złością, tylko ze strachu przed jego
uśmiechem. Skryły się za sprzęty, powłaziły pod ławkę, pod stoły i
stołki i stamtąd pluły na niego. Zaczął do nich coś mówić. Wtedy
pouciekały we wszystkie kąty, pozatykały sobie uszy i kwiczały jak
prosięta, żeby zagłuszyć głos aniołka. Mówił pięknie, swoim czystym,
jasnym głosem. Aż wypadł stary diabeł ze starą diablicą i zaczął
wrzeszczeć:
– To wy takie diabły? Wstydziłybyście się! Czegoście
się przelękły? Jego spojrzenia?! Wy macie lepsze spojrzenie, diabelskie
spojrzenie! Patrzcie się na niego, to go potraficie nawet zabić swoim
spojrzeniem. Czegoście się przestraszyły? Jego śpiewu? Jego głosu? Wy
macie ładniejszy głos, tylko zacznijcie przeklinać i wyzywać. To jest
piękniejsze niż jego śpiewanie i niż jego mówienie.
No to
diablątka znowu zaczęły wrzeszczeć, krzyczeć, wyć, szczerzyć zęby. Znowu
aniołek się przestraszył, uklęknął i znowu się modlił do Pana Boga. Pan
Bóg dodał mu siły. I znowu aniołek potrafił być aniołkiem. Ale teraz
zabrał się do roboty. Sprzątał klatkę – bo klatka, w którą go diabły
wsadziły, była strasznie brudna, zabałaganiona, odrapana – tak jak całe
mieszkanie diabłów. Gdy już skończył sprzątanie, zaczął robić zabawki
dla diablątek, układał dla nich wierszyki i śpiewał im piosenki. Ale one
zatykały uszy i nie chciały tego słuchać – choć to i owo do nich
przecież dochodziło. Wyrzucały jego zabawki przez okno – choć niektóre,
po kryjomu jeden przed drugim, zatrzymywały sobie.
Tak było na
początku. Ale czas leciał. Aniołek tracił cierpliwość. Bo jeżeli mógł
wytrzymać jeszcze pierwsze chwile, pierwsze dni, to gdy dni płynęły,
zamieniały się w tygodnie i w miesiące, wtedy sobie pomyślał: „A może
spróbuję innej metody. Jak wy takie, to ja też będę taki”. Jak one mu
pokazały język, to on też im pokazał język. Jak one go przezywały, to on
też je przezywał. Jak one się złościły, to on też się złościł. Jak one
skakały na klatkę, to on też skakał w klatce – żeby się przestraszyły,
tak samo jak on się przestraszał. Reakcja diablątek była zaskakująca.
Diablątka zamiast się przestraszyć, to się ucieszyły. Zamiast się
zezłościć, to się roześmiały. Śmiały się, śmiały się i były bardzo
zadowolone. Zachęcały go do powtórek:
– No jeszcze raz, jeszcze
raz wyciągnij język. Jak ty teraz ładnie wyglądasz. Jeszcze raz zaklnij,
to tak śmiesznie brzmi w twoich ustach. Ty tak zabawnie skaczesz na
klatkę i szczerzysz swoje ząbki, całkiem ci z tym do twarzy. No jeszcze
raz, no jeszcze raz!
Wieczorem, przy pacierzu Pan Bóg upomniał go:
– Co ty wyrabiasz? Co się z tobą dzieje? Jak ty postępujesz? Czyś ty już nie aniołek? Co ty robisz?
Wtedy on przepraszał Pana Boga, że się pozłościł, że język wystawiał,
że się odgrażał, pięściami wymachiwał. Ale tłumaczył się. Mówił na swoje
usprawiedliwienie:
– Czyś Ty, Panie Boże, zauważył, że jeżeli
ja pokazuję język, przezywam ich i przeklinam, to one się uspokajają, a
jak jestem dla nich cierpliwy, przebaczam im, uśmiecham się i śpiewam o
Tobie, to się złoszczą?
Pan Bóg wtedy kiwał nad nim głową i mówił:
– Oj, aniołku, aniołku, ty wiesz, co ci grozi?
Ten spytał zaskoczony:
– Co mi może grozić?
– Że się przemienisz powoli w diablątko.
Ale aniołek w to nie uwierzył.
Niestety, czas robił swoje. W mieszkaniu diabła był straszny bałagan. I
w klatce aniołka zaczął panować również bałagan. Bo aniołek też nic nie
robił. Jak diablątka leżały brzuszkiem do góry i nic nie robiły, nie
pomagały matce ani ojcu – oczywiście, jak to diablątka – tak samo
aniołek leżał brzuszkiem do góry, nic mu się nie chciało robić.
Wieczorem przy pacierzu Pan Bóg upominał aniołka:
– Zajmij się pracą. Zrób porządek. Czemu masz taki bałagan w klatce?
– A co mam robić? – wykręcał się aniołek.
– No, rób na przykład lalki dla diablątek.
– Wciąż tylko lalki? – udawał, że nie wie, o co chodzi.
– Lalki albo co innego i podaruj im.
– Ale one wyrzucają to wszystko do śmieci – wykręcał się aniołek.
– Niektóre wyrzucają, ale niektóre nie wyrzucają. I śpiewaj piękne piosenki, i opowiadaj im bajki.
– Ale one zatykają uszy i nie chcą słuchać ani bajek, ani piosenek.
– Są takie, co zatykają, a są takie, które udają, że zatykają, a
naprawdę przysłuchują się temu, co ty opowiadasz albo śpiewasz.
– O czym mam opowiadać bajki? – aniołkowi już naprawdę nie chciało się nic robić.
– O niebie. A ty leżysz brzuszkiem do góry i nic nie robisz. Śpiewaj
im piękne piosenki. Bo inaczej naprawdę przemienisz się w diabełka.
Wtedy aniołek obraził się na Pana Boga. Przestał Go słuchać i przestał się do Niego modlić.
Tygodnie płynęły, miesiące płynęły, aż któregoś dnia – jedno diablątko zauważyło:
– Ty, popatrz. Nasz aniołek przemienia się w diabełka.
– Eee, co ty pleciesz. Znowu cyganisz, jak na porządnego diabełka przystało.
Bo diabły zawsze kłamią.
– Nie, nie cyganię. Sam spójrz na jego skrzydła.
– Rzeczywiście! Jego prawie srebrne skrzydła zaczęły się robić matowe!
– Faktycznie! – wykrzyknęło trzecie. – Już ma czarne piórka w swoich srebrnych skrzydełkach.
Aniołek z przerażeniem rozłożył skrzydełka przed siebie i począł im
się przyglądać. To już nie były tamte srebrno-białe piórka. Nie dość na
tym, odkrył wśród swoich białych piór jedno czarne, potem drugie,
trzecie. Jeszcze jakby ukryte pomiędzy białymi, ale przecież były.
Ale popatrz ty na jego włosy! – wrzeszczało czwarte diablątko. – Też zszarzały!
Aniołek zaniepokojony ujął kiść włosów spływających mu na ramiona i
przyjrzał im się bacznie. Nie, diablątka nie kłamały, jego włosy
faktycznie jakoś zszarzały.
– Nooo, ale i jego sukienka jak nie ta sama – zachrypiało piąte diablątko. – Szara. Prawie jak worek.
Aniołek zabrał się do lustrowania sukienki. Była niby ta sama, a inna –
jakieś plamy to tu, to tam, ale i jej biel była podejrzana.
– Hi hi hi – zachichotało szóste diablątko – i gwiazdka mu przestała nad czołem świecić.
Aniołek zdjął z głowy swój diadem. Przyjrzał mu się. Przecież złoto
nie matowieje, a jego gwiazdka jakby była pokryta rdzą. Przetarł ją
rękawem. Nie pomogło.
Siódme diablątko wrzasnęło:
– Matka! Ojciec! Zobaczcie! Jemu się na czole zaczynają robić różki!
Aniołek dotknął główki, pomacał, pomacał – rzeczywiście. Tu na czole, z
jednej i z drugiej strony, poczuł lekkie zgrubienia. „Czyżby to była
prawda? Różki mi wyrastają? To ja się zamieniam w diabła?”
Wtedy, zaalarmowani okrzykami diablątek, pojawili się zaniepokojeni diabeł i diablica.
– Spać, dość tego. Już najwyższy czas! – wrzasnęli na swoje dzieci i zabrali się do układania ich do snu.
Gdy już wszystkie diablątka były w łóżkach i zasnęły, przyjrzeli się
bacznie aniołkowi. Spał w kącie klatki z zawstydzoną miną.
– Zobacz! Nasze diablątka mają rację. On się zmienił.
– Rosną mu rogi.
– Stopy zaczynają się zmieniać w kopytka.
– Mało tego, on zmienił się psychicznie: ucieka od każdej roboty, zaczął przezywać, przeklinać – oświadczyła diablica.
– Czemuś mi wcześniej tego nie powiedziała?
– Myślałam, że sam to widzisz.
– Jak tak, to znaczy, że jest lepiej, niż mi się zdawało.
– Co chcesz zrobić?
– Zobaczysz.
Stary diabeł otworzył klatkę, złapał aniołka za kark. W tym momencie
aniołek obudził się. I zamarł z przerażenia, gdy zrozumiał, że to diabeł
go chwycił za kark i unosi w górę. Ze strachu nawet nie pisnął i dobrze
się stało, bo mógł słyszeć dalszą rozmowę:
– Chcesz wiedzieć, co ja zrobię? – mówił diabeł do diablicy. – O, popatrz.
I ułożył aniołka między dwoma śpiącymi diablątkami.
– Po co będziemy się okłamywać. To już nie aniołek, ale diabełek. Tak
samo jak nasze dzieci przeklina, wścieka się, szczerzy zęby, tak samo
jest leniwy, nic nie robi, tylko w brudzie leży. Tak samo się nie modli.
Jeszcze kilka dni i stanie się identyczny jak nasze własne dzieci.
Nawet trudno go będzie rozpoznać, będzie miał takie same rogi, kopytka,
zęby, sierść i czarne skrzydła.
– Masz całkowitą rację – odwarknęła diablica. – Ale czas na nas, chodźmy i my spać. Bo jutro czeka nas daleka droga.
– Gdy wrócimy za te kilka dni, przekonasz się, że miałem rację: aniołek będzie taki sam jak reszta naszych dzieci.
Zgasili światło i wyszli.
I dopiero wtedy aniołek wybuchnął szlochem. Szczęście, że diabełki
zmęczone dokazywaniem spały twardo i nie przebudziły się. A on płakał i
płakał. Bo czuł się tak, jakby mu się pod nogami zapadła podłoga i wpadł
na samo dno piekła.
Zresztą słusznie mu się zdawało, bo tak też
się stało: był na samym dnie. Płakał i przepraszał Pana Boga. Dopiero
teraz zdał sobie sprawę, jak zabrnął, i widział, jak szedł ku temu
wydarzeniu dzień po dniu. A Pan Bóg słuchał tego płaczu aniołka bez
słowa i tylko dobrotliwie gładził go po głowinie. Aniołek modlił się do
samego rana. Gdy zaczęło szarzeć, wysunął się spomiędzy diabełków,
wszedł do klatki i zamknął drzwiczki. Zabrał się natychmiast do roboty. A
roboty było dużo, bo klatka nie była porządkowana od tygodni.
Gdy się diabełki obudziły, ze zdumieniem zobaczyły zmianę: aniołek, tak
jak to bywało na początku jego pobytu w klatce, szorował podłogę.
– Te, widziałeś?! – wykrzyknął pierwszy.
– Co, szajba mu odbiła? – dziwił się drugi.
– Chory czy co? – pytał trzeci.
– Przecież już był prawie taki sam jak my – nie mógł zrozumieć czwarty.
– Ciekaw jestem, co by na to powiedział nasz stary i nasza stara – orzekł piąty.
– Szkoda, że musieli odejść na całe siedem dni do roboty.
A tymczasem aniołek szorował, aż mu się gwiazdka na czole przekręciła.
Nie tylko szorował, ale i zerkał na diablątka i delikatnie uśmiechał
się do nich – nie za bardzo, żeby ich nie wystraszyć – i cichutko sobie
śpiewał „Godzinki” do Matki Boskiej, jako że to było rano. Ale nie za
głośno, żeby nie pouciekały. A potem, już w wyczyszczonej na wysoki
połysk klatce, spytał mimochodem:
– A nie macie przypadkiem gdzieś niepotrzebnej białej farby i pędzla?
– Co on powiedział? – warknął szósty diabełek.
– Zachciało mu się białej farby i pędzla – odpowiedział siódmy.
– Ale po jakiego grzyba potrzeba mu tego? – dziwił się szósty.
– Żeby nas przemalować na biało – zachichotał piąty.
– Nie bądź dureń, nie nas, tylko najwyżej siebie, bo zszarzał od kurzu – objaśnił złośliwie czwarty.
– Jakeś ciekawy, po co mu farba, to mu przynieś – zaproponował trzeci.
I naraz wszystkie zabrały się do szukania tego, o co prosił aniołek.
Przekopywały zwały szmat, gratów, śmieci, które piętrzyły się po kątach.
– Przydałby mi się jeszcze papier ścierny do metalu – poprosił nieśmiało aniołek.
Nie potrzebowały dużo czasu. Znalazły pod piecem pudełko z farbą,
którą gdzieś komuś ukradły, i pędzel w stosie łachów i gratów. Była
również paczka papieru ściernego do żelaza. To wszystko wrzuciły
aniołkowi do klatki i przyglądały się, co on będzie robił dalej. Aniołek
pięknie podziękował, a potem zabrał się do czyszczenia metalowych
prętów klatki, które były okropnie zardzewiałe.
– No to po co ci farba? – zdziwił się trzeci.
– Co się głupio pytasz. Nigdyś nie widział, jak się pracuje? – zakpił drugi.
– Słuszna uwaga. Za chwilę będzie mu farba potrzebna – potwierdził pierwszy.
I faktycznie, gdy aniołek oczyścił z rdzy pręty, zabrał się do ich
malowania. Najpierw zagruntował, a potem przykrył je drugą warstwą, na
wysoki połysk. Klatka prezentowała się zupełnie nadzwyczajnie. Aniołek
przyjrzał się jej dokładnie – tak jak to robiły i diablątka. Ale wtedy
rozejrzał się po ogromnej izbie i dopiero teraz zobaczył, jak ohydne są
jej ściany. Zwrócił się do diablątek:
– A macie może wiaderko farby pokojowej?
– Po co jemu farba pokojowa? – spytał ze zdumieniem drugi.
– Daj mu, to się przekonasz – zaproponował trzeci.
Rzuciły się wszystkie diablątka na poszukiwanie farby, kopały w
stosach betów, gratów, śmieci niesprzątanych od lat i wreszcie z
triumfem przytaszczyły wiadro z białą farbą, które komuś kiedyś zdążyły
gdzieś ukraść, już nie pamiętały gdzie.
– A skrobaczkę potraficie znaleźć? – poprosił uprzejmie aniołek. – Najlepiej, jakby ich było osiem – dodał nieśmiało.
Diablątka znowu rzuciły się na poszukiwanie. Za chwilę były skrobaczki.
– Zobaczymy, co on zamierza – powiedział pierwszy.
A tymczasem aniołek spokojnie otworzył drzwi klatki, które były tylko przymknięte, i wszedł do izby.
Diablątka prysnęły na wszystkie strony jak spłoszone wróble, a aniołek
spokojnie podszedł do ściany w miejscu, gdzie był najłatwiejszy do niej
dostęp, odsunął z dużym trudem na środek izby zwalone tam graty i
zabrał się do skrobania ściany.
– Czy on się wściekł? – spytał pierwszy.
– Co on wyrabia? – wrzasnął drugi.
– Chce dziurę w ścianie wybić? – zaniepokoił się trzeci.
– Nie bądź głupi – upominał go czwarty. – On czyści ścianę.
– A co mu się nie podoba – zdziwił się piąty. – Przecież całkiem dobra.
– Chce pomalować ścianę farbą, ośle – ofuknął go szósty.
Diablątka gadały i przyglądały się ciekawie, co aniołek robi, aż naraz siódmy powiedział:
– Ja bym też chętnie poskrobał, to tak śmiesznie wygląda.
Podszedł ostrożnie pod ścianę, na bezpieczną odległość od aniołka,
odgarnął trochę betów, wziął skrobaczkę i zaczął czyścić ścianę. Za
chwilę zaczął to samo robić szósty, potem i piąty – aż do pierwszego,
który powiedział:
– A jak starzy powrócą do domu za tydzień, to się wściekną, gdy zobaczą takie ściany. No nie?
– To będzie bardzo interesujące, bośmy ich dawno wściekających się nie widzieli – zachichotał drugi.
Wtedy i pierwszy zabrał się do skrobania.
Skrobali ściany cały dzień, a i tak nie mogli tego skończyć, tyle było roboty. Tym bardziej, że – jak to ocenił pierwszy:
– Jak robić, to robić. Jak malujemy pokój, to malujmy już i kuchnię,
przedpokój i łazienkę – co podchwycili z radością wszyscy
pozostali. Umęczyli się, ale nie narzekali. Śmiali się tylko z siebie
nawzajem:
– Tyyy, już cię całkiem nie widać spod tego kurzu! – wołał trzeci do czwartego.
– Szkoda, że nie możesz siebie zobaczyć! – wrzasnął czwarty. – Wyglądasz prawie tak jak aniołek. Też taki biały.
– Tylko ci niepotrzebnie sterczą rogi z przodu i ogon z tyłu – ryczał ze śmiechu szósty. – Gdyby nie to, byłbyś jak anioł.
– Patrzcie, patrzcie na aniołka! – wykrzyknął ze zdziwieniem siódmy. –
On wygląda jak jeden z nas. Tylko mu doczepić różki i ogon i nikt by
nie poznał, że to aniołek.
Najbardziej cieszyli się, gdy trzeba było skrobać wysoko, a jeszcze bardziej przy skrobaniu sufitu.
– Hi-hi-hi, wreszcie się okazało, po co mamy skrzydła – chichotał trzeci.
Przed położeniem się spać poszli wszyscy do łazienki zabrudzonej i
zabałaganionej jak cały dom, żeby się wykąpać – nigdy tego dotąd nie
robili.
– Ale śmieszne to kąpanie – odkrył czwarty.
– Bardzo przyjemnie, jak woda mi leci na łeb – stwierdził piąty.
– Mówi się: na głowę. – Upomniał ich szósty. – Tak mówi zawsze aniołek.
– Jeszcze chwila, a będziesz wszystko robił tak jak on – zażartował siódmy.
Wieczorem przed snem aniołek już nie wchodził do klatki.
– Jak się zgodzicie, to zostanę z wami.
– Pewnie – powiedział pierwszy. – Razem pracujemy, razem jemy, razem
się bawimy, to po co będziesz wchodził do klatki. Ani my ci krzywdy nie
zrobimy, ani ty nam – orzekł pierwszy.
– Ale przed spaniem chcę się pomodlić – powiedział aniołek.
– A co to znaczy „pomodlić się”? – spytał drugi.
– To znaczy spotkać się z Panem Bogiem w specjalny sposób.
– A czy my też możemy się spotkać z Panem Bogiem w specjalny sposób? – spytał trzeci.
– Oczywiście.
– A możesz nam pomóc? – poprosił czwarty.
– Oczywiście.
– No to robimy tak jak ty, a ty tylko mów – zaproponował piąty.
– To bardzo łatwo. Możesz uklęknąć albo nie. Możesz zamknąć oczy albo
nie – aniołek uklęknął, zamknął oczy. – I wtedy – objaśniał dalej –
spróbuj się uciszyć. Pójdzie ci łatwiej, gdy będziesz powtarzał: Ty
jesteś ciszą, Ty jesteś ciszą.
Diablątka posłusznie powtarzały
za aniołkiem. Aniołek zamilkł i trwał tak w milczeniu. Diablątka
naśladowały go, aż po dłuższej chwili nie wytrzymał pierwszy:
– No i co? I już? – spytał.
– Co już, co już – strofował go drugi. – Uciszyło ci się w duszy? Bo mnie nie.
– U mnie też nie – przytaknął trzeci. – Wszystko jest jak gotująca zupa.
Czwarty to potwierdził:
– Ja bym chyba musiał powtarzać to tysiąc razy, bo się we mnie wszystko przewraca jak w kalejdoskopie.
– Nie trzeba się denerwować – uspokajał ich aniołek. – Dzisiaj troszkę, jutro krok dalej.
– A jutro jak się będziesz modlił? – zagadnął go piąty.
– Ty jesteś pokojem. Albo: Ty jesteś pięknem. Albo: Ty jesteś wolnością.
– A dlaczego nie: Ty jesteś Bogiem? – napierał szósty.
– Bo Pan Bóg jest i wolnością, i pokojem, ciszą i pięknem, dobrocią i miłością – tłumaczył cierpliwie aniołek.
– A potem? – niecierpliwił się siódmy.
– A potem już rozmaicie. Co ci serce podyktuje. Choćby: Kocham Ciebie,
który jesteś dobrocią. Albo: Uczyń mnie choć trochę podobnym do siebie.
Albo nic nie mów, tylko trwaj przed Nim, który mieszka wciąż w twojej
duszy.
– A nam mówiono, że Pan Bóg to jest taki starzec z brodą,
który mści się za najmniejsze przewinienie, a szczególnie nienawidzi
nas, szatanów – zdziwił się siódmy.
– Nieprawda. On wszystkich kocha. Nawet szatany. Na pewno tak, bo On jest samą miłością.
– I to już? – spytał pierwszy.
– Spotkasz Go tym łatwiej, im lepsze będzie twoje życie: im bardziej
na co dzień potrafisz żyć w miłości, tym łatwiej miłość spotykasz w
modlitwie. I odwrotnie: im częściej będziesz Go spotykał w modlitwie,
tym łatwiej ci będzie żyć z Nim na co dzień.
– Nie bardzo rozumiem to, coś powiedział – przyznał się drugi – ale zapamiętałem i muszę to sobie przemyśleć.
Nazajutrz wszyscy razem malowali. Gdy zabrakło farby, trzeci wysłał do sklepu czwartego:
– Tylko nie kradnij farby, ale kup – upominał go. – Pieniądze ci daję.
– Ale pieniądze były przecież ukradzione.
– No… prawda. Ale trzeba jakoś zacząć żyć uczciwie. Bo co by aniołek na to powiedział.
Znowu najbardziej podobało im się malowanie pod sufitem, bo – jak to nazywali – wiedzieli wtedy, po co mają skrzydełka.
Gdy skończyli malować izbę, kuchnię, przedpokój i łazienkę, zabrali
się wspólnie do czyszczenia framug okiennych i lakierowania. Potem
przyszła kolej na mycie szyb. Dzień za dniem płynął, a oni pracowali bez
wytchnienia, coraz częściej śmiejąc się i żartując. Już nie bali się
aniołka. Traktowali go jak swojego brata. Wreszcie przyszedł czas na
porządkowanie domu. To, co niepotrzebne, stare, brudne, wynosili na
podwórko i palili. To, co mogło komuś na coś się przydać, zanosili do
piwnicy, a tylko konieczne rzeczy i używane na co dzień zostawiali w
domu. Na koniec wyszorowali podłogę, tak że miała kolor słomy. Kładli
się spać późno, wstawali wcześnie i pracowali jak w ukropie, żeby zdążyć
na przybycie rodziców – już teraz tak mówili, a nie „starych”, jak to
było dotąd. Po kilku dniach dom wyglądał jak nowy. Wreszcie wszystko
było gotowe.
Siódmego dnia – zgodnie z obietnicą – powrócili
diabeł z diablicą. Przybyli wcześnie rano. Weszli do izby i jak prędko
weszli, tak prędko wyszli.
– To nie tu – upomniała diabła diablica.
– Chyba pomyliliśmy chałupę po ciemku – zgodził się on.
Z zewnątrz przyjrzeli się domowi.
– Nie, to jednak nasza buda! – wykrzyknęła diablica.
– Jak nasz dom, to i nasze mieszkanie – zakonkludował on.
Weszli ostrożnie raz jeszcze i rozglądali się z przerażeniem. Ich
izba, a jakby nie ich. Wymalowana, wysprzątana, wymyta i wyszorowana.
Diablątka śpią poukładane jedno obok drugiego, a pomiędzy nimi śpi
aniołek. Taki jak był na początku – bieluśki, puchaty, z włoskami jak
len, ze złotą gwiazdką błyszczącą na głowie, z prawie srebrnymi
skrzydełkami, w śnieżnobiałej sukience przepasanej złotym sznurem, z
różowymi rączkami i różowymi stópkami wyglądającymi spod szaty.
– Wszystkiemu on winien – orzekł diabeł. – Ale przyjrzyj się tylko swoim dzieciom, bo coś mi się nie podobają.
– Ty je oglądałeś? – wykrztusiła przerażona diablica.
Wtedy podszedł do nich diabeł i prawie oniemiał. Po chwili wyjąkał:
– To nasze dzieci?
Pochylili się zaniepokojeni do najwyższego stopnia.
– Nie. Nie do wiary. Nasze – nie nasze. Niby nasze. Jest ich siedmioro. Mordki mają niby takie, jak mieć powinny, a inne.
– Popatrz, przecież już nie mają prawie rogów i kopytka im zanikają.
– I to już nie czerń. W skrzydłach tyle piórek białych i sierść zbielała.
– To on wszystkiemu winien – powtórzył stary diabeł z nienawiścią.
– Na pewno on – przytaknęła diablica.
– Tego ci nie podaruję – zawarczał diabeł.
Podszedł do aniołka.
– Co chcesz zrobić?
– Zaraz zobaczysz – odburknął szatan.
Złapał go za kark. Wtedy aniołek obudził się i zobaczył, co się
dzieje. Ale ze strachu nie pisnął ani słowa. A tymczasem stary diabeł
wyszedł z nim na dwór, podrzucił w górę i zawołał:
– Zmiataj do nieba, bo mi moje dzieci zdemoralizujesz do reszty. I nie próbuj tu wracać.
Aniołek gwałtownie obudzony oprzytomniał już do końca. Miał zamiar
wrócić, zatoczył koło nad domem raz i drugi. Ale gdy spostrzegł, że
diabły obserwują go pilnie, poleciał do nieba, aby się naradzić z Panem
Bogiem, co dalej robić. A diablica, patrząc za nim, powiedziała do
diabła:
– Tego mamy z głowy, tylko nie wiadomo, czy potrafimy sobie dać radę ze zmienionymi diablątkami.
– Zaraz przekonasz się, jak ja to zrobię.
Weszli do domu i już od progu stary diabeł zaczął szaleć:
– Co to ma znaczyć! Jakim prawem?! Jak was wychowałem! Ja tu rządzę!
Natychmiast zrobić mi tu bałagan taki, jaki był! Inaczej nie potrafię
żyć! – wrzeszczał szatan jak opętany.
– Czego was uczyłam przez
tyle lat! Jak to, na nic się nie przydały moje nauki? Tak się
odwdzięczacie swojej matce – piszczała diablica.
Ale, co
zaskoczyło najbardziej stare diabły, to fakt, że pobudzone diablątka
przysłuchiwały się temu ze spokojem. Nie odpyskiwały, nie warczały, nie
szczerzyły zębów.
– No, co się tak gapicie, na co czekacie! Ruszać się! Przynosić mi natychmiast te nasze łachy i graty!
– Spalone – odparł pierwszy.
– Co? Spalone? – zdawało się, że stare diabły trafi apopleksja.
– Te niepotrzebne – uzupełnił drugi.
– A potrzebne? – wyjąkał diabeł.
– W piwnicy – objaśnił trzeci.
Stare diabły rozejrzały się uważnie po izbie.
– A tu są te, które są konieczne na co dzień – informował czwarty. –
Tak zdecydował… – ale tu przerwał, bo się przeląkł, że powie za dużo.
– Tak zdecydował pierwszy i my wszyscy – uratował sprawę piąty, ale
się zawstydził, po raz pierwszy w życiu, że musiał trochę pokręcić.
– Ja wam dam! Ja wam dam! – zagroził im diabeł.
Już nie wiedział, jak się zemścić. Wiercił się w miejscu, wiercił, a
potem rzucił się na niedawno wymalowaną ścianę, przylepił się do niej, a
potem, ocierając się o nią ze wszystkich stron, sunął wokół pokoju,
roztrącając, przewracając, niszcząc, depcząc, co tylko tam było ułożone,
ozdobione, przygotowane.
– Ooo! – wykrzyknął szósty, bo to na niego była kolej.
Inne patrzyły z przerażeniem, a siódmy ze łzami w oczach oświadczył:
– My i tak to wszystko naprawimy.
Ale stary diabeł, który smarował sobą ścianę na czarno, tego nie
słyszał, bo wciąż zgrzytał zębami i pienił się z wściekłości.
A
tymczasem u bramy nieba czekali na aniołka oprócz świętego Piotra ze
złotymi kluczami – jego koledzy. Jak tylko wszedł, zaczęli śpiewać:
„Alleluja”, ale nie skończyli, bo rzucili się na niego, by go wycałować,
i za chwilę była tylko jedna wielka puchata, bieluśka kula, w której
coraz to migotały złote gwiazdki, sznury albo różowe buzie, pięty czy
łapki. Jak się nacieszyli, wzięli go za ręce i w triumfie prowadzili do
Pana Boga. A Pan Bóg akurat spacerował po niebiańskiej łące i rozmawiał z
Matką Boską. Gdy tylko go zobaczył, zawołał:
– Cieszę się, że jesteś! – otworzył ręce i uściskał aniołka. – Dziękuję ci za dobrą robotę i życzę dalszego powodzenia.
Ale aniołek nie skończył na powitaniu:
– Mam prośbę do Ciebie, Boże.
– Wiem nawet, jaką! – uśmiechnął się Pan Bóg.
– No właśnie. Ale kiedy mógłbym do nich wrócić?
– Moje czarne anioły znowu pójdą do swojej złej roboty na parę dni.
Wtedy będziesz mógł się ze swoimi braciszkami spotkać. Z twoją pomocą
zbieleją na dobre.
– A stare diabły? Co z diablicą i diabłem?
– Z pomocą – jak to ty mówisz – diablątek nawrócisz i moje dwa czarne
anioły. Już diablica jest trochę poruszona, bo spodobał się jej ten
wysprzątany pokój. To dobry początek. A popatrz, co się dzieje teraz.
Popatrzyli na ziemię i zobaczyli, że stare diabły wychodzą wściekłe z
domu do swojej złej roboty. Zobaczyli, jak diablątka zostają w domu i
natychmiast zabierają się do roboty.
– Ty! – zawołał pierwszy. – Gdzie wiadro z farbą?
– W piwnicy – odpowiedział drugi.
Już pierwszy gnał do piwnicy. A tymczasem trzeci zajmował się
odsuwaniem spod ściany znajdujących się tam przedmiotów, wołając:
– Już macie miejsce do roboty!
– Trzeba się spieszyć – przyznawał im rację czwarty – bo jak znam
życie, to wnet tu będzie aniołek i niech się ucieszy, że jest tak jak
było.
– Coś mi się zdaje – zaczął piąty – że następnym razem,
jak wrócą rodzice, to tata nie będzie się wycierał o ściany, tylko
pójdzie do łazienki i wykąpie się.
– Myślę, że mama to też zrobi, bo jak zobaczyła łazienkę, to cichutko jęknęła: „ooo” – powiedział szósty.
– I to było takie „ooo” dobre, a nie złe – oświadczył siódmy – z
czasów, kiedy była jeszcze anielicą, a nasze mieszkanie było niebem na
ziemi.